Jon Evans popełnił książkę pod tytułem "Swarm", co na polski można przetłumaczyć jako "Rój". Jest to jednocześnie najlepsza i najgorsza książka o dronach jaką kiedykolwiek przeczytasz.
Dlaczego najgorsza? Ponieważ, jako powieść, jest po prostu mierna. Ok, może jest sprawnie napisana i w miarę nieźle się to czyta, ale, w moim odczuciu, wątki często się ze sobą nie kleją, a fabuła jest skonstruowana tak dobrze jak polska służba zdrowia. Momentami naprawdę przecierałem oczy ze zdumienia jak autor mógł wpaść na tak głupie rozwiązanie. Jeśli miałbym "Rój" określić jakimś zgrabnym, acz rozbudowanym epitetem, to napisałbym, co niniejszym czynię, że jest to powieść z gatunku "Ludlum klasy B".
A dlaczego najlepsza? Ponieważ zawarta w niej wizja apokalipsy, która nastanie przy pomocy dronów to absolutnie niesamowity koncept. I wcale nie taki niemożliwy do ziszczenia się. Żeby nie zdradzać zbyt dużo fabuły tym, którzy zdecydują się sięgnąć po książkę Evansa, napiszę tylko, że cała akcja "Roju" rozgrywa się wokół misternego planu dostarczenia na teren Stanów Zjednoczonych (no bo gdzieżby indziej?) 12 tys. dronów nafaszerowanych materiałami wybuchowymi, które mają dokonać ataku kamikadze na strategiczne cele infrastrukturalne oraz ludność cywilną. Lektura tej książki naprawdę zmusza do refleksji nad tym dokąd niepohamowany i niekontrolowany rozwój dronów może nas zaprowadzić. To w jaki sposób Amerykanie wykorzystują bezzałogowe samolociki na Bliskim Wschodzie może być tylko szczytem góry lodowej.
Dlatego też, oprócz sięgnięcia, mimo wszystko, po "Swarm" polecam Waszej uwadze lekturę "Drone Survival Guide", który jest dostępny także po polsku.
Dziękuję za Wasze oczy,
PL